Caffè – Czesław Miłosz

Czesław Miłosz

 

Di questo tavolino al caffè,
dove nei pomeriggi invernali brillava  un giardino di brina,
sono rimasto io solo.
Potrei entrare, se volessi,
e tamburellando con le dita nel freddo vuoto
convocare le ombre.

La nebbia d’inverno sul vetro è la stessa,
ma non entra nessuno.
Il mucchietto di cenere,
la macchia di putredine coperta dalla calce
non si toglie il cappello, non dice allegramente:
Prendiamoci una vodka.

Incredulo tocco il marmo freddo,
incredulo tocco la mia mano:
è così – io sto nel divenire della storia
e loro sono chiusi ormai per tutti i secoli
nel loro ultimo detto, nel loro ultimo sguardo.
Lontani, come l’imperatore Valentiniano,
come i duci dei Massageti, di cui non si sa nulla –
sebbene sia passato solo un anno, o due, o tre.

Posso ancora fare il boscaiolo nel lontano nord,
parlare da una tribuna o girare un film
con metodi che loro non hanno conosciuto.
Posso scoprire il sapore che ha la frutta delle isole oceaniche,
farmi fotografare vestito come usa nella seconda metà del secolo.
Ma loro ormai per sempre sono ridotti a busti in jabot e frac
di un mostruoso Larousse.

Pure talvolta, quando il crepuscolo colora i tetti della povera via
e fisso il cielo – vedo là, tra le nuvole,
un tavolino che oscilla. Il cameriere volteggia col vassoio,
e loro mi guardano scoppiando a ridere.
Perché ancora non so come si muore per crudele mano di un uomo.
E loro lo sanno, lo sanno bene.

Czesław Miłosz

(Traduzione di Valeria Rosselli)

da “Salvezza”, in “Czesław Miłosz, La fodera del mondo”, Fondazione Piazzolla, Roma, 1966 

***

Kawiarnia

Z tego stolika w kawiarni,
Gdzie w zimowe południa błyszczał ogród szronu,
Zostałem ja sam.
Mógłbym tam wejść, gdybym chciał,
I bębniąc palcami w zimnej pustce
Przywoływać cienie.

Mgła zimowa na szybie ta sama.
Ale nie wejdzie nikt.
Garstka popiołu,
Plama zgnilizny wapnem przysypana
Nie zdejmie kapelusza, nie powie wesoło:
Chodźmyna wódkę.

Z niedowierzaniem dotykam zimnego marmuru,
Z niedowierzaniem dotykam własnej ręki:
To — jest i ja jestem w dziejących się dziejach,
A oni są zamknięci juŜ na wieki wieków
W ostatnim swoim słowie, w ostatnim spojrzeniu.
I dalecy jak cesarz Walentynian,
Jak wodzowie Massagetów, o których nie wie się nic —
Choć upłynął zaledwie rok, dwa albo trzy lata.

Mogę być jeszcze drwalem w lasach dalekiej północy,
Mogę przemawiać z trybuny albo nakręcić film
Sposobami, na których oni się nie znali.
Mogę doświadczyć smaku owoców z wysp oceanu
I mieć swoją fotografię w stroju z drugiej połowy stulecia.
A oni juŜ na zawsze jak popiersia w Ŝabotach i frakach
Z monstrualnego Larousse’a.

Ale czasami, kiedy wieczorna zorza barwi dachy ubogiej ulicy
I zapatrzę się w niebo — widzę tam, w obłokach,
Zataczający się stolik. Kelner wiruje z tacą,
A oni patrzą na mnie wybuchając śmiechem.
Bo jeszcze nie wiem, jak się ginie z okrutnej reki człowieka.
Oni wiedzą, oni dobrze wiedzą.

Czesław Miłosz

Warszawa, 1944

da “Ocalenie”, Czytelnik, 1945

Campo dei Fiori – Czesław Miłosz

Czesław Miłosz, foto di Marek Śmieja

 

A Roma in Campo dei Fiori
Ceste di olive e limoni,
Spruzzi di vino sul selciato
E frammenti di fiori.
Rosati frutti di mare
Spargono sui banchi i venditori
Bracciate di uva nera
Cadono sulle pesche vellutate.

E proprio qui, su questa piazza
Fu arso Giordano Bruno,
Il boia accese la fiamma del rogo
Fra la marmaglia curiosa.
E non appena la fiamma si spense,
Ecco di nuovo piene le taverne,
Ceste di olive e limoni
Sulle teste dei venditori.

Mi ricordai di Campo dei Fiori
A Varsavia accanto  alla giostra,
Una chiara sera di primavera,
Al suono d’una musica allegra.
Le scariche oltre il muro del ghetto
Soffocava l’allegra melodia
E le coppie si levavano
In alto nel cielo sereno.

Il vento dalle case in fiamme
Portava a tratti neri aquiloni,
La gente in corsa sulle giostre
Acchiappava i fiocchi nell’aria.
Gonfiava le gonne alle ragazze
Quel vento dalle case in fiamme,
Rideva allegra la folla
Nella bella domenica di Varsavia.

Qualcuno forse ne trarrà la morale
Che il popolo di Varsavia o Roma
Commercia, si diverte, ama
Indifferente ai roghi dei martiri.
Altri ne trarrà la morale
Sulla fugacità delle cose umane,
Sull’oblio, che cresce
Prima ancora che la fiamma si estingua.

Eppure io allora pensavo
Alla solitudine di chi muore.
Al fatto che quando Giordano
Salì sul patibolo
Non trovò nella lingua umana
Neppure un’espressione,
Per dire addio all’umanità,
L’umanità che restava.

Già correvano a tracannare vino,
A vendere bianche asterie,
Ceste di olive e limoni
Portavano con gaio brusio.
Ed egli era già lontano da loro
Come fossero trascorsi secoli,
Ed essi avevano atteso un momento
Il suo levarsi nel fuoco.

E questi, morenti, soli,
Già dimenticati dal mondo,
La loro lingua ci è divenuta estranea
Come lingua di antico pianeta.
Finché tutto sarà leggenda
E allora dopo molti anni
Su un nuovo Campo dei Fiori
La parola del poeta accenderà la rivolta.

Czesław Miłosz

1943, Varsavia

(Traduzione di Pietro Marchesani)

da “Salvezza”, in “Czesław Miłosz, Il castigo della speranza”, All’insegna del pesce d’oro, 1981

Mille copie numerate – Copia N. 39
Avvertenza: Per i testi originali delle poesie qui pubblicate abbiamo seguito l’edizione americana dell’opera poetica di Milosz Utwory poetyckie. Poems, Michigan Slavic Publications, Ann Arbor 1976. Col consenso dell’A. si stampa la dizione esatta Campo dei Fiori e non Campo di Fiori. (Pietro Marchesani)

∗∗∗

Campo dei Fiori

W Rzymie na Campo dei Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.

Wspomniałem Campo dei Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki,
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali płatki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.

Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.

Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.

I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język ich stał się nam obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo dei Fiori
Bunt wznieci słowo poety.

Czesław Miłosz

 1943, Warszawa

da “Ocalenie”, 1945, in “Czesław Miłosz, Utwory poetyckie. Poems”, Michigan Slavic Publications, Ann Arbor, 1976

Consigli – Czesław Miłosz

 

Al posto dei giovani poeti
(posto elevato, checché ne pensi la generazione)
preferirei non dire che la terra è il sogno d’un pazzo,
una favola stolta tutta chiasso e furore.

È vero, non mi è capitato di veder trionfare la giustizia.
Le labbra degli innocenti non reclamano nulla.
E chissà se un buffone incoronato,
strepitante con la coppa in mano che la divinità gli è propizia
perché tanti e tanti ne ha avvelenati, decapitati, accecati,
non commuoverebbe gli spettatori: era così mite!

Dio non moltiplica ai virtuosi pecore e cammelli
e nulla toglie per l’omicidio e lo spergiuro.
Si è nascosto tanto a lungo che ci si è dimenticati della sua apparizione
nel roveto ardente e nel petto del giovane ebreo
pronto a soffrire per tutti quelli che furono e saranno.

Non è certo che Ananke attenda la sua ora
per ripagare a dovere orgoglio e mancanza di misura.

Si è riusciti a far capire all’uomo
che se vive, è solo per grazia dei potenti.
Pensi dunque a bere il caffè e a dare la caccia alle farfalle.
Chi ama la Res publica avrà la mano mozzata.

Eppure la Terra merita almeno un po’ di tenerezza.
Non che prenda troppo sul serio le consolazioni della natura
e gli accessori barocchi, la Luna, le nuvole paffute
(benché sia un bel momento quando i pruni fioriscono lungo la Wiljia).

No, consiglierei addirittura di stare lontani dalla natura,
dalle immagini ostinate di spazio infinito,
di tempo infinito, dalle lumache avvelenate
sul sentiero nel giardino, quali nostri eserciti.

C’è molta morte e per questo la tenerezza
per le trecce, le gonne colorate al vento,
le barchette di carta non più durevoli di noi stessi. . .

Czesław Miłosz

(Traduzione di Pietro Marchesani)

da “Città senza nome”, 1969, in “Czesław Miłosz, Il castigo della speranza”, All’insegna del pesce d’oro, 1981 

Mille copie numerate – Copia N. 39
Avvertenza: Per i testi originali delle poesie qui pubblicate abbiamo seguito l’edizione americana dell’opera poetica di Milosz Utwory poetyckie. Poems, Michigan Slavic Publications, Ann Arbor 1976.  (Pietro Marchesani)

∗∗∗

Rady

Na miejscu młodych poetów
(miejscu wysokim, cokolwiek sądzi pokolenie)
wolałbym nie mówić, że ziemia jest snem wariata,
bajką niemądrą, pełną wrzasku i furii.

To prawda, nie zdarzyło mi się oglądać triumfu sprawiedliwości.
Usta niewinnych nie upominają się o nic.
I kto wie, czy błazen w koronie,
z kielichem w ręku, ryczący że bóstwo mu sprzyja
ponieważ tylu i tylu otruł, ściął, oślepił,
nie rozrzewniałby widzów: że taki łagodny.

Bóg nie pomnaża cnotliwym dobytku w owcach i wielbłądach
i nie odejmuje nic za mord i krzywoprzysięstwo.
Ukrywał się tak długo, że zapomniano jak się objawił
w krzaku ognistym i w piersi żydowskiego młodzieńca
gotowego cierpieć za wszystkich co byli i będą.

Nie jest pewne czy Ananke wygląda swojej godziny
żeby odpłacać jak trzeba za pychę i brak miary.

Człowiekowi potrafiono dać do zrozumienia,
że jeżeli żyje, to tylko z łaski potężnych.
Niech więc zajmie się piciem kawy i łowieniem motyli.
Kto kocha Rzecz Pospolitą, będzie miał dłoń uciętą.

A jednak Ziemi należy się, nieduża choćby, tkliwość.
Nie żebym brał zbyt poważnie pociechy natury
i barokowe rekwizyty, Lunę, pyzate obłoki
(choć kiedy czeremchy kwitną nad Wilią, piękna to jest pora).

Nie, nawet doradzałbym dalej od natury,
od upartych obrazów nieskończonej przestrzeni,
nieskończonego czasu, od ślimaków otrutych
na ścieżce w ogrodzie, niby nasze armie.

Jest bardzo dużo śmierci i dlatego tkliwość
dla warkoczy, spódnic kolorowych na wietrze,
łódeczek papierowych nie trwalszych niż my sami…

Czesław Miłosz

da “Miasto bez imienia”, 1969, in “Czesław Miłosz, Utwory poetyckie. Poems”, Michigan Slavic Publications, Ann Arbor, 1976

I lunghi pomeriggi – Adam Zagajewski

Adam Zagajewski

 

Erano i lunghi pomeriggi in cui mi abbandonava la poesia.
Paziente scorreva il fiume, spingendo in mare le pigre barche.
Erano i lunghi pomeriggi, costa d’avorio.
Le ombre giacevano nelle strade, nelle vetrine c’erano tronfi manichini,
che mi guardavano arditi come per attaccar briga.

Dai licei uscivano professori e avevano vuoti visi,
come se Omero li avesse sconfitti, umiliati, uccisi.
I giornali della sera davano inquietanti notizie,
ma nulla cambiava, nessuno affrettava il passo.
Nelle finestre non c’era nessuno, non c’eri tu,
e anche le monache sembravano vergognarsi della vita.

Erano lunghi pomeriggi, svaniva la poesia
e restavo solo con l’impenetrabile, all’animo e al corpo,
moloch della città come un viaggiatore povero, alla Gare du Nord
con una troppo pesante valigia, legata con la corda,
bagnata da una nera pioggia, la nera pioggia di settembre.

Oh, dimmi, come si guarisce dall’ironia, dallo sguardo che vede,
ma non squarcia oltre, trafiggendo il vero; dimmi, come si guarisce
dal tacere.

Adam Zagajewski

(Traduzione di Marco Bruno)

da “Desiderio, 1999”, in “Guarire dal silenzio, Nuovi versi e poesie scelte”, “Lo Specchio” Mondadori, 2020

∗∗∗

Długie popołudnia

To były długie popołudnia, kiedy opuszczała mnie poezja.
Cierpliwie płynęła rzeka, pchając do morza leniwe barki.
To były długie popołudnia, wybrzeże kości słoniowej.
Cienie leżały w ulicach, wystawy były pełne dumnych manekinów,
patrzących mi w oczy zaczepnie, śmiało.

Z liceów wychodzili profesorowie i mieli puste twarze,
tak jakby Homer pokonał ich, upokorzył, zabił.
Gazety wieczorne przynosiły niepokojące wiadomości,
ale nic się nie zmieniało, nikt nie przyśpieszał kroku.
W oknach nie było nikogo, nie było ciebie,
i nawet zakonnice zdawały się wstydzić życia.

To były długie popołudnia, kiedy znikała poezja
i zostawałem sam z nieprzejrzystym molochem miasta
jak ubogi podróżny, stojący przed Gare du Nord
ze zbyt ciężką, przewiązaną sznurem walizką,
na którą pada czarny deszcz, czarny deszcz września.

O, powiedz, jak uleczyć się z ironii, ze spojrzenia,
które widzi, ale nie przenika; powiedz, jak uleczyć się
z milczenia.

Adam Zagajewski

da “Pragnienie”, Wydawn. a5, 2000 

Lettera da un lettore – Adam Zagajewski

Foto di Josef Sudek

 

Troppo sulla morte
sulle ombre.
Scrivi su un giorno qualsiasi
sul desiderio di ordine.

La campanella della scuola
può essere un modello
di moderazione,
anche l’erudizione.

Troppa morte
troppa
cupa illuminazione.

Guarda, popoli accalcati
in stadi stretti
cantano inni di odio.

Troppa musica
troppa poca armonia, pace,
saggezza.

Scrivi sui momenti in cui i ponti dell’amicizia
sembrano più resistenti
della disperazione.

Scrivi sull’amore,
sulle serate lunghe,
sul mattino,
sugli alberi,
sull’infinita pazienza
della luce.

Adam Zagajewski

(Traduzione di Paola Malavasi)

dalla rivista “Poesia”, Anno XVII, Maggio 2004, N. 183, Crocetti Editore

∗∗∗

List od czytelnika

Za dużo o śmierci,
o cieniach.
Napisz o życiu,
o zwykłym dniu,
o pragnieniu ładu.

Dzwonek szkolny
może być wzorem
umiarkowania,
nawet erudycji.

Za dużo śmierci,
zbyt wiele
czarnego olśnienia.

Zobacz, narody stłoczone
na ciasnych stadionach
śpiewają hymny nienawiści.

Za dużo muzyki
za mało zgody, spokoju,
rozumu.

Napisz o chwilach, kiedy kładki przyjaźni
zdają się trwalsze
niż rozpacz.

Napisz o miłości,
o długich wieczorach,
o poranku,
o drzewach,
o nieskończonej cierpliwości
światła.

Adam Zagajewski

da “Późne święta Państwowy”, Instytut Wydawniczy, 1998