Sugli angeli – Czesław Miłosz

Foto di Luigi H. Perfetti

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Vi hanno tolto le vesti bianche,
Le ali e perfino l’esistenza.
Tuttavia io vi credo, messaggeri.

Là dove il mondo è girato a rovescio,
Pesante stoffa ricamata di stelle e animali,
Passeggiate esaminando i punti veritieri della cucitura.

La vostra tappa qui è breve,
Forse nell’ora mattutina, se il cielo è limpido,
In una melodia ripetuta da un uccello,
O nel profumo delle mele verso sera
Quando la luce rende magici i frutteti.

Dicono che vi abbia inventato qualcuno
Ma non ne sono convinto.
Perché gli uomini hanno inventato anche se stessi.

La voce − senza dubbio questa è la prova,
Perché appartiene a esseri indubbiamente limpidi,
Leggeri, alati (perché no?),
Cinti dalla folgore.
Ho udito sovente questa voce in sogno
E, cosa ancor più strana, capivo pressappoco 
il dettame o l’invito in lingua ultraterrena:

è presto giorno
ancora uno
fa’ ciò che puoi.

Czesław Miłosz

Berkeley, 1969

(Traduzione di Pietro Marchesani)

da “Dove sorge e dove tramonta il sole”, in “Czesław Miłosz, Poesie”, Adelphi, 1983

∗∗∗

O aniołach

Odjęto wam szaty białe,
Skrzydła i nawet istnienie,
Ja jednak wierzę wam,
Wysłańcy.

Tam gdzie na lewą stronę odwrócony świat,
Ciężka tkanina haftowana w gwiazdy i zwierzęta,
Spacerujecie oglądając prawdomówne ściegi.

Krótki wasz postój tutaj,
Chyba o czasie jutrzennym, jeżeli niebo jest czyste,
W melodii powtarzanej przez ptaka,
Albo w zapachu jabłek pod wieczór
Kiedy światło zaczaruje sady.

Mówią, że ktoś was wymyślił
Ale nie przekonuje mnie to.
Bo ludzie wymyślili także samych siebie.

Głos – ten jest chyba dowodem,
Bo przynależy do istot niewątpliwie jasnych,
Lekkich, skrzydlatych (dlaczegóż by nie),
Przepasanych błyskawicą.

Słyszałem ten głos nieraz we śnie
I, co dziwniejsze, rozumiałem mniej więcej
Nakaz albo wezwanie w nadziemskim języku:

zaraz dzień
jeszcze jeden
zrób co możesz.

Czesław Miłosz

da “Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, Instytut Literacki, Parigi, 1974

Elegia per N.N. – Czesław Miłosz

 

Dimmi se per te è troppo lontano.
Saresti potuta correre sopra le corte onde del Baltico,
E oltre la pianura di Danimarca, oltre il bosco di faggi,
Girare verso l’oceano, e là ecco già
Il Labrador, bianco in questa stagione dell’anno.
E se a te, che sognavi un’isola solitaria,
Fanno paura le città e lo scintillìo delle luci sulle strade,
Avevi un sentiero proprio in mezzo al deserto dei boschi,
Sul lividore delle acque sgelate con le impronte dell’alce e del caribù,
Fino alle Sierre, alle miniere d’oro abbandonate.
Il fiume Sacramento ti avrebbe guidata
Fra colline coperte di querce spinose.
Ancora un boschetto di eucalipti e saresti giunta da me.

È vero, quando la manzanita è in fiore
E la baia è azzurra nei mattini di primavera
penso controvoglia alla casa fra i laghi
E alle rezzuole trascinate sotto il cielo lituano.
La cabina dove riponevi la gonna prima del bagno
Si è mutata per sempre in un astratto cristallo.
C’è là un’oscurità di miele vicino alla veranda
E piccole civette buffe e l’odore delle corregge.

Come si potesse vivere allora, neppur io lo so.
Stili e abiti vibrano indistinti,
Non autonomi, tesi al finale.
Che importa il nostro anelare alle cose in se stesse?
La consapevolezza del tempo che passa ha bruciacchiato i cavalli davanti alla fucina
E le colonnine sulla piazza del mercato della cittadina
E le scale e la parrucca di mamma Fliegeltaub.

Abbiamo imparato davvero molto, lo sai.
Come viene tolto, via via,
Ciò che tolto non poteva essere, le persone, le contrade.
E il cuore non muore quando sembra che dovrebbe.
Sorridiamo, sulla tavola ci sono tè e pane.
Solo il rimorso di non aver amato
Le poveri ceneri a Sachsenhausen
Di un amore assoluto oltre misura d’uomo.

Ti sei abituata a nuovi, umidi inverni,
Alla casa dove il sangue del proprietario tedesco
Fu lavato dai muri ed egli non tornò mai.
Anch’io ho preso solo ciò che è possibile, e città e paesi.
Non si può entrare due volte nello stesso lago
Su un fondo imbottito di foglie di ontano
Spezzando una stretta striscia di sole.

Le colpe tue e mie? Piccole colpe.
I segreti tuoi e miei? Segreti da poco.
Quando legano la mascella con un fazzoletto e fra le dita infilano una croce
E da qualche parte abbaia un cane e brilla una stella.

No, non perché sia lontano
Non sei venuta a trovarmi quel giorno o quella notte.
Di anno in anno cresce in noi fino a dilagare,
Come te l’ho compreso: l’indifferenza.

Czesław Miłosz

Berkeley, 1962

(Traduzione di Pietro Marchesani)

da “Dove sorge e dove tramonta il sole”, in “Czesław Miłosz, Poesie”, Adelphi, 1983

∗∗∗

Elegią dla N.N.

Powiedz czy to dla ciebie za daleko.
Mogłabyś biec tuż nad małą falą Bałtyckiego Morza
I za polem Danii, za bukowym lasem.
Skręcić na ocean, a tam już niedługo
Labrador, biały o tej porze roku.
A jeżeli ciebie, co marzyłaś o wyspie samotnej,
Straszą miasta i migot światełek na szosach,
Miałaś drogę samym środkiem leśnej głuszy,
Nad sinizną odtajałych wód ze śladem łosia i karibu.
Aż do Sierras, opuszczonych kopalń złota.
Zaprowadziłaby ciebie rzeka Sakramcnto
Między pagórki porosłe kolczastą dębiną.
Jeszcze gaj eukaliptusów i trafiłabyś do mnie.

To prawda, kiedy kwitnie manzanita
A zatoka jest niebieska w wiosenne poranki
Myślę niechętnie o domu między jeziorami
i o niewodach ciągnionych pod litewskim niebem.
Budka kąpielowa gdzie składałaś suknię
Zmieniła się na zawsze w abstrakcyjny kryształ.
Jest tam ciemność miodowa koło werandy
I śmieszne małe sowy i zapach rzemiani.

Jak można było wtedy żyć, sam nie wiem.
Style i stroje wibrują, niewyraźne,
Niesamoistne, zmierzające do finału.
Coż z tego, że tęsknimy do rzeczy samych w sobie.
Wiedza mijającego czasu osmaliła konie przed kuźnią
I kolumienki na rynku miasteczka
I schodki i perukę mamy Fliegeltaub.

Uczyliśmy się, sama wiesz, tak wiele.
Jak zostaje kolejno odjęte
Co odjęte być nie mogło, ludzie, okolice.
A serce nie umiera kiedy, zdawałoby się, powinno,
Uśmiechamy się, jest herbata i chleb na stole.
I tylko wyrzut sumienia, że nie kochaliśmy jak należy
Biednego popiołu w Sachsenhausen
Miłością absolutną nad miarę człowieka.

Przyzwyczaiłaś się do nowych, mokrych, zim,
Do domu gdzie krew niemieckiego właściciela
Zmyto ze ściany i nie wrócił nigdy.
Ja też wziąłem tylko co można, i miasta i kraje
Nie wstępuje się dwa razy w to samo jezioro
Po dnie wysłanym olchowymi liśćmi
Łamiąc jedną wąską pręgę słonca.

Winy twoje i moje? Nieduże winy.
Sekrety twoje i moje? Drobne sekrety.
Kiedy podwiązują chustką szczękę, w palce wkładają krzyżyk
I gdzieś tam szczeka pies i błyszczą gwiazdy.

Nie, to nie dlatego że daleko
Nie odwiedziłaś mnie tamtego dnia czy nocy.
Z roku na rok dojrzewa aż ogarnie
Tak jak ty ją zrozumiałem: obojętność.

Czesław Miłosz

da “Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, in “Czesław Miłosz, Poezje”, Instytut Literacki, Paris, 1981-1982, (edizione in tre volumi).

Scadenze – Czesław Miłosz

Czesław Miłosz

 

Tutto trascorso, tutto dimenticato,
solo sulla terra fumo, nuvole morte,
e sui fiumi di cenere ali che ardono
mentre arretra il sole avvelenato
e il chiarore della condanna esce dai mari.

Tutto trascorso, tutto dimenticato,
è dunque ora che tu sorga e corra,
anche se non sai dove lo scopo e la sponda,
tu vedi solo che il fuoco brucia il mondo.

Ed è ora di odiare ciò che amavi,
e di amare ciò che hai odiato
e di calpestare i volti di chi ha scelto
la bellezza silenziosa.

Per il deserto, il viale, le forre dei muti
− dove il vento trasforma ogni voce in sussurro
o in sonno pesante con la testa all’indietro −
andare. Allora . . . Allora tutto era in me
grido e richiamo. Col grido e il richiamo
mi laceravano i germogli di nere primavere.
Basta. Basta. Eppure non si è trattato di un sogno.
Nessuno sa niente di te. Il vento soffia così sui fili.

È dunque ora. Io ho amato questo paese tanto
quanto nessuno sa farlo in un’epoca migliore,
quando i giorni sono felici e le notti serene,
quando sotto l’arco dell’aria, sotto il portone
delle nubi, cresce la grande alleanza
di forza e fede.

Ora devi socchiudere gli occhi in una fessura,
perché monti, città e acque si accatastano,
e ciò che durava schiacciato − precipiterà in avanti,
ciò che andava avanti − cadrà all’indietro.
Sì, solo colui che aveva il sangue più caldo degli altri
si ergerà sulla mandria di teste d’oro al galoppo
e con un grido volgerà verso il basso la spada aguzza.
Passato, passato, nessuno ricorda le colpe,
solo gli alberi come àncore gettate nel cielo,
gli armenti scorrono giù dai monti, hanno coperto le vie,
girano i raggi delle ruote, il fumo ci avvolge.

Czesław Miłosz

1936, Vilna

(Traduzione di Pietro Marchesani)

da “Tre inverni, 1936”, in “Czesław Miłosz, Il castigo della speranza”, All’insegna del pesce d’oro, 1981

Mille copie numerate – Copia N. 39
Avvertenza: Per i testi originali delle poesie qui pubblicate abbiamo seguito l’edizione americana dell’opera poetica di Milosz Utwory poetyckie. Poems, Michigan Slavic Publications, Ann Arbor 1976.  (Pietro Marchesani)

∗∗∗

Roki

Wszystko minione, wszystko zapomniane,
tylko na ziemi dym, umarłe chmury,
i nad rzekami z popiołu tlejące
skrzydła i cofa się zatrute słońce,
a potępienia brzask wychodzi z mórz.

Wszystko minione, wszystko zapomniane,
więc pora, żebyś ty powstał i biegł,
chociaż ty nie wiesz, gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że ogień świat pali.

I nienawidzieć pora, co kochałeś,
i kochać to, co znienawidziłeś,
i twarze deptać tych, którzy milczącą
piękność wybrali.

Pustką, aleją, wąwozami niemych
— gdzie wiatr na szepty każdy głos zamienia
albo w sen twardy z odrzuconą głową —
iść. Wtedy… Wtedy wszystko we mnie było
krzykiem i wołaniem. Krzykiem i wołaniem
ruń czarnych wiosen rozdzierała mnie.
Dosyć. Dosyć. Nic się przecie nie śniło.
Nikt nic o tobie nie wie. To wiatr tak w drutach dmie.

Więc pora. Ja tę ziemię tak kochałem,
jak nie potrafi nikt w lepszej epoce,
kiedy są dni szczęśliwe i pogodne noce,
kiedy pod lukiem powietrza, pod bramą
obłoków, rośnie to wielkie przymierze
wiary i siły.

Teraz ty musisz ciasno oczy mrużyć,
bo góry, miasta i wody się spiętrzą,
i to, co przygniecione trwało — naprzód runie,
co naprzód szło — upadnie wstecz.
Tak, tylko ten, co krew od innych miał gorętszą,
na cwałującym stanie złotych głów tabunie
i z krzykiem w dół obróci ostry miecz.
Minione, minione, nikt nie pamięta win,
tylko drzewa jak w niebo rzucone kotwice,
stada spływają z gór, zasłały ulice,
kręcą się szprychy, oplata nas dym.

Czesław Miłosz

1936, Wilno

da “Trzy zimy”, 1936, in “Czesław Miłosz, Utwory poetyckie. Poems”, Michigan Slavic Publications, Ann Arbor, 1976

Notizia – Czesław Miłosz

Czesław Miłosz, foto di Marek Śmieja

 

Della civiltà terrestre che diremo?

Che era un sistema di sfere colorate, di vetro affumicato,
In cui si avvolgeva e svolgeva il filo di liquidi luminosi.

O un agglomerato di palazzi raggiformi
Svettanti da una cupola coi portali inchiavardati
Dietro cui camminava un orrore senza volto.

E che ogni giorno si gettavano i dadi, e a chi capitava un numero basso
Veniva condotto là al sacrificio: vecchi, bambini, ragazzi e ragazze.

O forse diremo così: che abitavamo in un vello d’oro,
In una rete iridescente, nel bozzolo di una nuvoletta
Appeso al ramo d’un albero galattico.
E questa nostra rete era intessuta di segni:
Geroglifici per l’occhio e l’orecchio, anelli d’amore.
E risuonava al suo interno un suono, che ci scolpiva il tempo,
Il tremolìo, il garrito, il cinguettìo della nostra favella.

Con cosa infatti potevamo tessere il confine
Fra il dentro e il fuori, la luce e l’abisso,
Se non con noi stessi, il caldo respiro,
Il rossetto sulle labbra, lo chiffon e la mussola,
Col battito, che quando tace muore il mondo?

O forse della civiltà terrestre non diremo nulla.
Perché cosa fosse non lo sa davvero nessuno.

Czesław Miłosz

(Traduzione di Pietro Marchesani)

da “Dove sorge e dove tramonta il sole, 1974”, in “Czesław Miłosz, Il castigo della speranza”, All’insegna del pesce d’oro, 1981

Mille copie numerate – Copia N. 39
 ∗∗∗

Wieść

O ziemskiej cywilizacji co powiemy?

Że był to system kolorowych kul, z zadymionego szkła,
W którym zwijała się i rozwijała nitka świetlnych płynów.

Albo że było to zbiorowisko pałaców promieniopodobnych
Wystrzelających z kopuły o zamczystych wrotach
Za którymi chodziła potworność bez twarzy.

I że co dzień miotano losy, a komu wypadło nisko,
Prowadzony był tam na ofiarę: starcy, dzieci, chłopcy i dziewczęta.

Inaczej też może powiemy: że mieszkaliśmy w złotym runie,
W tęczowej sieci, w obłocznym kokonie
Zawieszonym na gałęzi galaktycznego drzewa.
A była ta nasza sieć utkana ze znaków:
Hieroglifów dla oka i ucha, miłosnych pierścieni.
I dźwięk rozlegał się w środku, rzeźbiący nam czas,
Migotanie, trzepotanie, świergot naszej mowy.

Bo z czego upleść mogliśmy granicę
Między wewnątrz i zewnątrz, światłem i otchłanią,
Jeżeli nie z siebie samych, z ciepłego oddechu,
Z fabryki na ustach, gazy i muślinu,
Z tętna, co kiedy milknie, świat umiera?

Albo może o ziemskiej cywilizacji nic nie powiemy.
Bo nikt naprawdę nie wie co to było.

Berkeley, 1973

Czesław Miłosz

da “Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, Instytut Literacki, Parigi, 1974

Il cardo, l’ortica – Czesław Miłosz

Beatrice Cignitti, Due cardi, 2009

              (…) “le chardon et la haute
Ortie et l’ennemie d’enfance belladonna”
                                            O. Miłosz

Cardo, ortica, bardana, belladonna,
hanno un futuro. A loro appartengono i deserti
e le rotaie arrugginite, il cielo ed il silenzio.

Chi sarò per gli uomini delle generazioni future
quando, passato lo strepito delle lingue, avrò il premio del silenzio?

Doveva riscattarmi il dono di comporre parole
ma devo essere pronto ad una terra senza grammatica.

Con cardo, ortica, bardana, belladonna,
e sopra la brezza, la nube del sonno, la quiete.

Czesław Miłosz

(Traduzione di Valeria Rosselli)

da “Le regioni ulteriori”, in “Czesław Miłosz, La fodera del mondo”, Fondazione Piazzolla, Roma, 1966

∗∗∗

Oset, pokrzywa

               […] „le chardon et la haute
Ortie et l’ennemie d’enfance belladonna”
                                                               O. Miłosz

Oset, pokrzywa, łopuch, belladonna
Mają przyszłość. Ich są pustkowia
I zardzewiałe tory, niebo, cisza.

Kim będę dla ludzi wiele pokoleń po mnie
Kiedy po zgiełku języków weźmie nagrodę cisza?

Miał mnie okupić dar układania słów
Ale muszę być gotów na ziemię bez-gramatyczną.

Z ostem, pokrzywą, łopuchem, belladonną,
Nad którymi wietrzyk, senny obłok, cisza.

Czesław Miłosz

da “Dalsze okolice”, Wydawn, Znak, 1991