
Czesław Miłosz, foto di Marek Śmieja
Della civiltà terrestre che diremo?
Che era un sistema di sfere colorate, di vetro affumicato,
In cui si avvolgeva e svolgeva il filo di liquidi luminosi.
O un agglomerato di palazzi raggiformi
Svettanti da una cupola coi portali inchiavardati
Dietro cui camminava un orrore senza volto.
E che ogni giorno si gettavano i dadi, e a chi capitava un numero basso
Veniva condotto là al sacrificio: vecchi, bambini, ragazzi e ragazze.
O forse diremo così: che abitavamo in un vello d’oro,
In una rete iridescente, nel bozzolo di una nuvoletta
Appeso al ramo d’un albero galattico.
E questa nostra rete era intessuta di segni:
Geroglifici per l’occhio e l’orecchio, anelli d’amore.
E risuonava al suo interno un suono, che ci scolpiva il tempo,
Il tremolìo, il garrito, il cinguettìo della nostra favella.
Con cosa infatti potevamo tessere il confine
Fra il dentro e il fuori, la luce e l’abisso,
Se non con noi stessi, il caldo respiro,
Il rossetto sulle labbra, lo chiffon e la mussola,
Col battito, che quando tace muore il mondo?
O forse della civiltà terrestre non diremo nulla.
Perché cosa fosse non lo sa davvero nessuno.
Czesław Miłosz
(Traduzione di Pietro Marchesani)
da “Dove sorge e dove tramonta il sole, 1974”, in “Czesław Miłosz, Il castigo della speranza”, All’insegna del pesce d’oro, 1981
Mille copie numerate – Copia N. 39
∗∗∗
Wieść
O ziemskiej cywilizacji co powiemy?
Że był to system kolorowych kul, z zadymionego szkła,
W którym zwijała się i rozwijała nitka świetlnych płynów.
Albo że było to zbiorowisko pałaców promieniopodobnych
Wystrzelających z kopuły o zamczystych wrotach
Za którymi chodziła potworność bez twarzy.
I że co dzień miotano losy, a komu wypadło nisko,
Prowadzony był tam na ofiarę: starcy, dzieci, chłopcy i dziewczęta.
Inaczej też może powiemy: że mieszkaliśmy w złotym runie,
W tęczowej sieci, w obłocznym kokonie
Zawieszonym na gałęzi galaktycznego drzewa.
A była ta nasza sieć utkana ze znaków:
Hieroglifów dla oka i ucha, miłosnych pierścieni.
I dźwięk rozlegał się w środku, rzeźbiący nam czas,
Migotanie, trzepotanie, świergot naszej mowy.
Bo z czego upleść mogliśmy granicę
Między wewnątrz i zewnątrz, światłem i otchłanią,
Jeżeli nie z siebie samych, z ciepłego oddechu,
Z fabryki na ustach, gazy i muślinu,
Z tętna, co kiedy milknie, świat umiera?
Albo może o ziemskiej cywilizacji nic nie powiemy.
Bo nikt naprawdę nie wie co to było.
Berkeley, 1973
Czesław Miłosz
da “Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, Instytut Literacki, Parigi, 1974